Wybitny dyrygent Walerij Giergijew, szef Teatru Maryjskiego w Petersburgu, zaproponował polskiemu reżyserowi wystawienie dwóch jednoaktówek: "Jolanty" Piotra Czajkowskiego i "Aleko", operowego debiutu młodziutkiego Siergieja Rachmaninowa. Sam Czajkowski chciał wystawić je razem, ale przedwczesna śmierć przeszkodziła mu w tym zamiarze. Na realizację pomysłu trzeba było poczekać aż do kwietnia 2009 r. Spektakl spodobał się Peterowi Gelbowi, szefowi Metropolitan Opera, który zaoferował Trelińskiemu wystawienie "Jolanty" w Nowym Jorku, z tym, że „Aleko” miał zastąpić „Zamek Sinobrodego” Béli Bartóka. Premiera tego spektaklu najpierw odbyła się w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie, w grudniu 2013. Poprowadził ją Walerij Giergijew, wyreżyserował Mariusz Treliński a scenografię stworzył Boris Kudlička. To przedstawienie zostało przeniesione do Nowego Jorku. Co więcej - spektakl wszedł od razu do ścisłej grupy tytułów transmitowanych na świat w cyklu „MET live in HD”. 22 lutego mogliśmy te dwie jednoaktowe opery obejrzeć w Konińskim Domu Kultury, razem z setkami tysięcy miłośników opery na całym świecie.
I tym razem za pulpitem dyrygenckim stanął Walerij Giergijew (Valery Gergiev). W roli Jolanty wystąpiła Anna Netrebko, jedna z największych operowych gwiazd naszych czasów, partie hrabiego Vaudémont śpiewał Piotr Beczała, polski tenor od ośmiu lat obecny na deskach MET, Aleksiej Markow wcielił się w postać księcia Roberta; w „Zamku...” rolę księcia Sinobrodego zagrał Michaił Petrenko, wschodząca gwiazda wśród basów, jako Judyta wystąpiła Nadja Michael, nadzwyczajny sopran.
Dlaczego „Jolanta” i „Zamek Sinobrodego” zostały wystawione razem, co łączy
późnoromantyczną, melodyjną operę Czajkowskiego z ponurym arcydziełem Bartóka? Postaci głównych bohaterów: bezwzględnych władczych mężczyzn i ubezwłasnowolnionych kobiet. W „Jolancie”, ostatniej operze rosyjskiego kompozytora, tą kobietą jest niewidoma królewna, całkowicie powolna swemu ojcu, władcy Prowansji. Spod kontroli udaje się jej wyzwolić dzięki miłości do hrabiego Vaudémont, przyjaciela jej narzeczonego. Odwzajemnione uczucie sprawia, że odzyskuje wzrok.
U Bartóka happy endu nie ma. Judyta jest czwartą żoną Sinobrodego, księcia rezydującego w mrocznym zamczysku. Kocha go, ale nie do końca mu ufa, chce go poznać na wylot, wierząc, że to ocali ich miłość. Żeby zrozumieć Sinobrodego, nakłania go do wspólnego odwiedzania kolejnych pomieszczeń zamku, symbolizujących wnętrze Sinobrodego. W ostatnim odnajduje jego trzy poprzednie żony, które książę zamordował. Poznanie tajemnicy może mieć tylko jeden skutek - Judyta dołącza do poprzedniczek. Mistrzostwo Bartóka polega na oddaniu w muzyce w niezwykle sugestywny sposób stanu psychiki bohaterów - fabuła jest bowiem szczątkowa, a całe libretto to rozmowa Judyty i Sinobrodego. Znakomicie zrealizowany i niezwykle sugestywnie zagrany „Zamek...” przeżywa się ze ściśniętym żołądkiem.
Jacek Hawryluk pisał w „Wyborczej”: „Treliński zabiera nas w iście psychoanalityczną, freudowską podróż. Scena opery co chwila się dzieli, przeskakujemy z jednej jej części do drugiej. Zatopieni w ciemności odczuwamy horror sytuacji. Nie ma miejsca na zbędne rekwizyty. Jest mrok, pożądanie, strach, także zwykła ciekawość, chęć poznania tajemnicy i wreszcie śmierć oraz samotność. Nie bez powodu Treliński przyznaje się do fascynacji "Rebeką" Hitchcocka, filmami grozy, thrillerami, kinem noir. W jego "Zamku..." jest hitchcockowskie napięcie, a także pytanie o sens tej wędrówki i wcześniejszej metamorfozy. Bo przecież Judyta wraca do świata ciemności, świata Jolanty”.
Duży artykuł o premierze poświęcił „The New York Times”. Czytamy w nim m.in.: „Uzupełnienie „Jolanty” „Zamkiem Sinobrodego”, mrożącym thrillerem psychologicznym Bartóka o niszczycielskiej sile miłości doprowadzonej do obsesji, może wydać się brutalne. Ale właśnie dokładnie to robi polski reżyser operowy i filmowy Mariusz Treliński w podwójnym spektaklu łączącym obie opery (...) Produkcja - utrzymana w stylistyce filmów noir z wyraźnymi nawiązaniami do Hitchcocka, z udziałem dwóch nadzwyczajnych sopranów, Anny Netrebko jako Jolanty i Nadji Michael jako Judyty - zapowiada się jako jeden z najbardziej niepokojących, poruszających wewnętrznie spektakli w tym sezonie”.
To, że na deskach MET wystąpili w obydwu spektaklach najznamienitsi śpiewacy, to oczywiste. Atutem inscenizacji Trelińskiego jest postawienie przed nimi dodatkowo zadań aktorskich typowych dla spektakli teatralnych. Nie jest sytuacją typową dla MET, gdy śpiewak, jak w przypadku Petrenko/Sinobrodego, zmienia nawet układ swojego kręgosłupa, by sprostać wizji reżysera. Widzowie byli także zaskoczeni samą scenografią, jej rozmachem, konstrukcją. Mariusz Treliński tłumaczył (dla www.opera.info.pl): ... nasza (razem z Borisem Kudličką – przyp. red.) wizja opery jest bardziej wizją psychologii, niż realiów. Mnie interesuje malowanie pejzażu wewnętrznego, dlatego też dla mnie scenografia nie jest opisem realiów, które otaczają postać, ale opisem jej stanu duchowego. (...) Myśmy umieścili obydwie produkcje w lesie, bo dla mnie las jest symbolem podświadomości, w obu produkcjach w tym świecie dzieją się historie. Najpierw mamy domek Jolanty, który ma przejrzyste ściany, potem pojawiają się kontury zamku, które najpierw są szalenie konkretne, ale potem się rozmywają i w ostatniej scenie możemy zapytać, czy ten zamek był, czy go może nie było, czy może to wszystko działo się w lesie, może tej historii w ogóle nie było.
(…) Wydaje mi się ciekawe połączenie postaci Jolanty z bohaterką opery Bartóka Judytą. Opera Czajkowskiego ma „happy end”, po tym jak jej bohaterka wyrasta w odosobnieniu, ma zaborczego ojca, trzymającego ją z dala od ludzi, czuje zapach krwi, kiedy ojciec powraca z polowań, ale na koniec pojawia się książę , jest miłość i małżeństwo… U Judyty mamy sytuacje regresu i ucieczkę od wolności. Judyta , z opery Bartóka, zaczyna od pozostawienia męża, dostatku i pojawia się przed Sinobrodym wiedząc, że o nim „chodzą słuchy”. I tutaj symbolicznie zakłada ona opaskę na oczy, aby wejść w ciemność. Dla mnie te dwie opery stają się jedną opowieścią o dwóch fazach życia kobiety i opowieścią o tym, że my nie potrafimy się pozbyć traumy naszego dzieciństwa, że nie jest możliwa ucieczka, że te „demony” za nami pójdą, zawołają nas i raz jeszcze wrócimy w ciemność. To jest gorzka przypowieść, ale wydaje mi się, że to połączenie oper daje mi jakąś podwójną wartość: że one, jak lustro na siebie oddziałują i odbijają się w sobie. Że ten podejrzanie słodki finał Jolanty w kontekście Sinobrodego ma większy sens”.
Za niespełna miesiąc, 15 marca br., w cyklu The METropolitan Live in HD obejrzeć będzie można w KDK operę Gioacchino Rossiniego „Pani Jeziora” („La donna del lago”). Początek spektaklu w Kinie Studyjnym CENTRUM o godzinie 18.00.
Koncert ,,Z miło..
Przegląd DEBIUTY ..
Przegląd Polskich..
Na początku grudn..
Mikołajkowy weeke..