Maja Komorowska i Andrzej Seweryn zgodzili się od razu, że wiersze, którą czytają w Salonie Anny Dymnej należą do nurtu poezji ‘bardzo bliskiego zasięgu’. Rzeczywiście, utwory, które przedstawili 7 czerwca br. w Konińskim Domu Kultury przysiadły blisko widzów i zwykłego człowieka.

„Gdybym nie była tu uwiązana, uniosłabym się w przestworza” (Samuel Becket)

Maja Komorowska gościła w Koninie po raz pierwszy, zaskoczyła ją ogromna widownia, zachwyciła – liczba słuchaczy, którzy przybyli do Konińskiego Domu Kultury w niedzielny wieczór, po to by jej posłuchać. Artystka, która niedawno otrzymała tytuł Aktorki NieZwykłej Festiwalu Filmów i Spotkań Niezwykłych w Sandomierzu podzieliła się z nimi swoimi ulubionymi wierszami, wersami, słowami. Te ostatnie wyłaniała z teczek i wierszy, oglądała pod światło, podziwiała przed publicznością, nadając im w głośnym czytaniu własny, jeszcze bardziej wyjątkowy sens. Komorowska, ikona polskiego kina, teatru, wykładowca w PWST im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, ukochana aktorka Krzysztofa Zanussiego, sceniczna osobowość (i jak powiedział Andrzej Seweryn – znakomita obywatelka naszego kraju) – rozmawiała z konińską publicznością jak równy z równym.

Niedawno ukazał się wywiad rzeka, który przeprowadził z nią krytyk filmowy, Tadeusz Sobolewski – „Pytania, które się nie kończą”. Refleksjami z tej książki, dotyczącymi życia, sztuki, ich wzajemnego oddziaływania i przenikania – również dzieliła się z widzami. Aktorka mówi w niej między innymi o dwóch swoich wielkich rolach – Winnie i Sary Bernhardt.

W „Szczęśliwych dniach” Samuela Becketa w reżyserii znawcy i tłumacza jego dzieł Antoniego Libery, występuje od 1995 roku na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie (spektakl został zarejestrowany w 2009 roku przez Telewizję Polską i Narodowy Instytut Audiowizualny). Przez 20 lat Maja Komorowska skupia w nim uwagę widzów, grając Winnie w sztuce dramatycznej, nieco mrocznej, której wyjątkowymi środkami wyrazu nadała więcej absurdu, kobiecego wdzięku i czarnego humoru. Absorbuje publiczność, mając do dyspozycji garść rekwizytów i odpowiadającego półgębkiem partnera. Jako Winnie prowadzi bowiem nieustający dialog ze swym mężem, Willim. Ona – pełna energii, wyrzucająca z siebie kolejne kwestie jest zanurzona po pas w kopcu. On – milczący, chowa się za gazetą. Ilość słów, jakie wydobywa z siebie, nie pomaga jednak obojgu pokonać samotności.

Jak twierdzą ci, którzy widzieli ją w tej roli: „Beckett z Komorowską jest potrzebny do życia”. – Złapałam się na tym, że idąc do teatru, stawiam sobie krzyżyk na czole i klepię się w ramię – tak jak robiła moja Mama przed podróżą. Zastanawiałam się po co, przecież nigdzie się nie wybieram.. Potem pomyślałam, że coś w tym jest, bo grając Becketta – wyjeżdża się. Ogromna ilość tekstu, znaczeń… Zawsze zastanawiałam się, czy wrócę – powiedziała ona sama.

Maja Komorowska mówi w tej książce rzecz istotną. Lata, które upłynęły od premiery, zmieniały ją i jej doświadczenie, wpływając na tę rolę. Aktorka przyznała też w czasie spotkania z publicznością, że grała Winnie będąc w różnej kondycji fizycznej i zdrowiu, co wzbogaciło ów spektakl o nowe kwestie lub też o nowe znaczenia. Słowa, które padały w kontekście jej dolegliwości, kontuzji (o których wiedzieli jedynie nieliczni siedzący na widowni), które ją dotykały, nabierały wówczas nowego, wyrazistego znaczenia. To właśnie ma na myśli Maja Komorowska, mówiąc o przenikaniu życia i sztuki. To właśnie pytania, które się nie kończą i skończyć nie powinny i nie mogą, by jak pisała Szymborska nie przyprawiły ludzkiego losu o martwotę. Z drugiej strony – o śmierci, tej fizycznej, o przemijaniu padło w czasie Salonu Poezji wiele zdań. Jak powiedział Beckett: „Koniec jest już w początkach. Ale brnie się dalej”.

To nie jedyny spektakl, w którym Maja Komorowska chwyta za serce widzów przez tak wiele lat. Dekadę temu, w warszawskim Teatrze Współczesnym odbyła się premiera sztuki Johna Murella – „Mimo wszystko” (reżyseria: Waldemar Śmigasiewicz). To sformułowanie było ulubionym powiedzeniem wielkiej aktorki, reżyserki francuskiej o burzliwym życiu i temperamencie – Sary Bernhardt. Debiutowała pod koniec XIX wieku na deskach Comedie Francais, by później wieść żywot kurtyzany. Po powrocie do zawodu aktorskiego, stworzyła w końcu własny teatr. Była najbardziej wyrazistą postacią teatru na przełomie dwóch wieków – we Francji i Stanach Zjednoczonych. Do dziś jest teatralną legendą. Bywała producentką, od młodych lat, obsesyjnie myśląca o śmierci, sypiała w podarowanej przez matkę trumnie. Wielu mówiło o niej: „Wariatka”. Wielu: „Wielka aktorka”. Nie przestała grać, nawet wtedy, gdy lekarze amputowali jej nogę. Sztuka Murella opowiada o samotności i kalectwie starej Sary Bernhardt, u której boku został jedynie sekretarz (Pitou, w tej roli: Wiesław Komasa).

Maja Komorowska jako Sara roztacza przed widzami jej barwne życie, ukazując tę skomplikowaną i niejednoznaczną osobowość, która zmieniła oblicze teatru, aktorstwa i wpłynęła na dzieje europejskiej i amerykańskiej sceny. Książkę „Pytania, które się nie kończą”, w której toczą się podobne rozmowy, padają niezwykłe anegdoty i refleksje na temat życia i zawodu aktora, Maja Komorowska podpisywała w foyer, dedykując ją widzom konińskiego Salonu. To wszystko było po to, by jak powiedziała aktorka, lepiej się poznać.

„Wygląda na to, że poeci będą mieli zawsze dużo roboty” (Wisława Szymborska)

Czytanie w Salonie Poezji rozpoczął Psalm 71 – W Tobie, Panie, moja ucieczka…, ulubiony przez nią, w wykonaniu gospodarza wydarzenia – Andrzeja Seweryna. Były też wiersze Czesława Miłosza (Jechaliśmy przed świtem…), księdza prof. Janusza Pasierba („Ojczyzna”, „Stare kobiety”, Kiedy biało-czerwona, stajesz się szaro-czarna…) – ukochanego poety goszczącej w Koninie aktorki, którego myśl: „Nie możesz dać czego nie masz / czego nie możesz dać to posiada ciebie” – była jedną z najważniejszych refleksji wieczoru. Takich krótkich, celnych, ironicznych utworów było jednak więcej. Należały do nich choćby „Drobne ogłoszenia” Wisławy Szymborskiej:  KTOKOLWIEK wie, gdzie się podziewa współczucie (wyobraźnia serca) – niech daje znać! niech daje znać! Na cały głos niech o tym śpiewa i tańczy jakby stracił rozum weseląc się pod wątłą brzozą, której wciąż zbiera się na płacz.

Maja Komorowska przypomniała, że Andrzej Seweryn prowadził uroczystości pogrzebowe polskiej Noblistki. – Los sprawił, że prowadziłem też pogrzeby Jacka Kuronia i Jacka Kaczmarskiego – powiedział aktor, żartując, że Wisławę Szymborską odprowadzali w ostatnią drogę prezydent RP, premier, marszałkowie Sejmu i Senatu, i minister kultury. – Co się na świecie nie zdarza.

O Herbercie Maja Komorowska mówiła: – Bóg podzielił się z nim talentem. Warto żyć, aby taki wiersz przeczytać. Zachwycała się jego frazą: „Zejdą blaski po schylonych plecach”. – Nieprawdopodobne zdanie! Andrzej Seweryn zauważył: – Aktorzy są uprzywilejowani, mając szansę i odpowiedzialność, by czytać, często jako pierwsi, takie słowa. Czy z tego korzystamy? Wątpię. Maja korzysta.

Oboje zgodzili się, że wyjazdy i spotkania z publicznością są dla nich darem. – Czytanie wierszy staje się właściwie pretekstem do rozmowy o życiu – powiedział Seweryn, a Komorowska nie przestawała szperać w swych legendarnych teczkach pełnych wierszy najznakomitszych polskich poetów. By nie zanudzić słuchaczy.

Były też fragmenty prologu „Promethidiona” Norwida (– Wybór z Norwida jest bezczelnością – stwierdził gospodarz Salonu przy okazji innego utworu – „Do Sanisławy Hornowskiej”), był wiersz Adama Zagajewskiego („Wspomnienia”), była Anna Kamieńska, której ksiądz Jan Twardowski zadedykował swój przebój (tak mówi o tym wierszu aktorka) – „Spieszmy się kochać ludzi” przeczytany na zakończenie. Były również przerwy, nie tylko te muzyczne. I zabawne dialogi:

– Zgadza się? – zwróciła się do aktora Maja Komorowska. – Wiesz, co? Bo ja ciągle nie wiem. I tak będzie do końca...

– Może jak się zobaczymy następnym razem, powiem „Litanię” Norwida – obiecała znów.
– To powiedz od razu, Maju! – Ale ja tam w pokoju zostawiłam tekst.
– To przynieś tę kartkę, jak będzie przerwa – Andrzej Seweryn. (Wejście wiolonczelistki – Muzycznego Anioła Salonu)
– Ale ja teraz nie pójdę, bo mnie jest żal, ja chcę posłuchać.
– To potem ja coś powiem, a Ty pójdziesz. Dobrze? – Andrzej Seweryn. (Przerwa)

Seweryn: Stoi na stacji lokomotywa… Burza oklasków i wiersz właściwy: „Być poetą konwencjonalnym” ks. Pasierba. Wpychał się jeszcze Twardowski ze swym „Rachunkiem sumienia”, „Sprawiedliwością” i „Kolejką do nieba”. Uparcie stawiali też na Norwida.

Maja Komorowska jest pełna anegdot pięknych, dobrych, czułych, mądrych i niepouczająco dydaktycznych. Ich również mnóstwo było w Salonie, podobnie jak wierszy i muzyki – Lista, Debussy’ego, Bacha czy Chopina w wykonaniu uczniów PSM I i II Stopnia w Koninie (Daniel Miśko, Elżbieta Szymczak i Piotr Kowalski). I chociaż wcale nie jest przesądna – kartkę z tekstem przydeptuje: „By rola nie upadała”. To niemożliwe, Pani Maju.

Autostrada wolności

Honorowym gospodarzem Salonów Poezji, jest ZAWSZE Szymon Pawlicki. Nasz aktor, rodem z Konina. W latach 80. dysydent, doradca późniejszego prezydenta, Lecha Wałęsy, a przede wszystkim mistrz Słowa, który wierzy w jego sprawczą moc. Tego wieczoru był obecny, słuchając czytanej głośno poezji wraz z żoną – Barbarą. Szymon Pawlicki był aktorem wielu scen w kraju, od lat 70. związanym z Teatrem Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. W ubiegłym roku scena ta opublikowała album dokumentujący 50-lecie swej historii, pełen wspomnień, fotografii, archiwalnych afiszy. Na łamach tego wydawnictwa, zatytułowanego „Dotknięci teatrem” znalazł się Szymon Pawlicki, należący dawniej do tamtejszego zespołu. Jego fotografię i nazwisko można odnaleźć w albumie, który otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Działu Literackiego teatru w Gdyni.

Tę publikację i życzenia wręczyła aktorowi dyrektor Konińskiego Domu Kultury – Elżbieta Miętkiewska-Markiewicz. Gratulacje złożyli mu również Maja Komorowska (z którą jak powiedział, nigdy nie było mu dane spotkać się na teatralnych deskach) i Andrzej Seweryn.

Salon Poezji Anny Dymnej był również okazją do ogłoszenia laureatów I konkursu na dokumentalny film krótkometrażowy – AUTOSTRADA WOLNOŚCI. Mogli wziąć w nim udział uczniowie gimnazjów. Zwycięzcy tego konkursu pojawili się, by odebrać nagrody, niektórzy z nich przyjechali aż z Poznania i Wrocławia. III miejsce zdobyły Zuzanna Leszczyńska i Anna Moder („Wolność niejedno ma imię”), II – Michał Krupa i Jan Dalecki („Autostradą przez historię”). Dokument Mai Górczak, który zajął I miejsce nosił tytuł „Droga do wolności”, został wyświetlony na ekranie Kina CENTRUM. Autorka pokazała w nim archiwalne zdjęcia i fragmenty dokumentów, rejestrujące najważniejsze wydarzenia polskiej historii od 1956 aż do strajków sierpniowych, otrzymując za swój pomysł tablet. Konkurs AUTOSTRADA WOLNOŚCI organizowali: Akademia Filmowa OTWÓRZ OCZY!, Fundacja Filmowa TAKI JESTEM i Koniński Dom Kultury. Filmy oceniali: prof. dr hab. Mikołaj Jazdon, Katarzyna Czubińska, Agata Sotomska, Andrzej Moś i Katarzyna Kubacka. Nagrodą była też pamiątkowa fotografia z wybitnymi polskimi aktorami – Mają Komorowską i Andrzejem Sewerynem.


Fot. Zdzisław Siwik

 

REKLAMA:

Zapowiedzi

Partnerzy KDK