Transatlantyk Festival Poznań to nie tylko film i muzyka. Jego program wypełniają wykłady, panele dyskusyjne, warsztaty, wystawy fotograficzne, konkursy kompozytorskie i spotkania z osobowościami światowej kinematografii – osobiste i za sprawą medium, jakim jest filmowy obraz.
W jego ramach odbywają się pokazy kina tematycznego, etnicznego, dokumentalnego, retrospektywy twórczości wybitnych reżyserów, najlepsze propozycje repertuarowe prestiżowych festiwali kina, jak Berlinale czy Sundance, a nawet projekcje kina klasy B. Obszerny, wielowątkowy program tego wydarzenia ustanowił go na światowym poziomie. Janowi A.P. Kaczmarkowi, pomysłodawcy i twórcy Transatlantyku, kompozytorowi i laureatowi Oskara za muzykę do „Marzyciela” Forstera udało się coś jeszcze: połączyć dzięki sztuce oba kontynenty – europejski i amerykański. A od nie tak dawna Poznań i Konin. Za nami dwa festiwalowe dni w naszym mieście, zaledwie mała garść, przedsmak tego, co w stolicy Wielkopolski dzieje się od kilku lat. A jednak zainteresowanie wydarzeniem było u rodzimych widzów ogromne. Czy obiecujące początki rozwiną to wydarzenie w naszym mieście? Czy ma ono szansę stać się artystyczną satelitą Transatlantyk Festival Poznań?
Transatlantyk prawobrzeżny
Co prawda po ulicach Konina nie spacerowały ani Angela Basset, ani też Yoko Ono (co miało miejsce w Poznaniu), ale gwiazdy światowego kina, muzyki przemawiały do widzów z ekranu. Planów organizatorów lokalnego Transatlantyku nie pokrzyżowała deszczowa noc, iście grenlandzkie powietrze na placu Wolności, ni problemy techniczne. Pierwszego dnia pokazy odbyły się w Kinie Studyjnym „Centrum”. Dzięki dobrze poinformowanym służbom meteorologicznym, udało się w porę przenieść to wydarzenia do sali kinowej Konińskiego Domu Kultury. Festiwal otworzył zastępca prezydenta, Marek Waszkowiak. Gości witały i przeprowadzały przez programowe meandry przedstawicielki organizatorów: Elżbieta Miętkiewska-Markiewicz, dyrektor KDK i Zena Sroczyńska z CKiS DK „Oskard”. Publiczność obejrzała tego wieczoru trzy filmowe propozycje. Dokument powstały w Studiu Andrzeja Wajdy pod auspicjami Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Ministra Kultury – „Joanna” (reż. Aneta Kopacz), „I Used to be Darker” (reż. Matthew Porerfield, film nie miał jeszcze premiery polskiej) oraz „Konesera” (reż. Giuseppe Tornatore).
Pierwszy z nich stał się swoistym testamentem matki dla syna. To zapis uczuć, przemyśleń, wątpliwości, które główna bohaterka pozwoliła udokumentować na taśmie filmowej kilka miesięcy przed swoim odejściem. Obraz mimo wstrząsającej wiadomości o nadchodzącej śmierci mamy małego Janka, daleki był od patosu i ekshibicjonizmu, mimo iż jej rodzina sfilmowana została w naturalnym środowisku, codziennych sytuacjach. Kamera towarzysząca im dzień po dniu dyskretnie rejestruje domowe wydarzenia, rozmowy, rozterki, spędzanie wolnego czasu, wizyt w klinice, etc. Mama Jasia, niezależnie od 'cichego obserwatora', pisze dla niego opowieść o życiu, o miłości, przemijaniu, prawdzie, byciu sobą, czytając mu fragmenty swoich myśli na głos: „Najważniejsze jest, by żyć dobrze” – to chyba najistotniejsza kwestia, która pada w dokumencie Kopacz. Słowa te pochodzą od Joanny Sałygi (1976-2012), bohaterki subtelnej, ale wypełniającej życie swojej rodziny miłością, dbałością i szacunkiem – stały się po jej odejściu czymś w rodzaju requiem. Dla kilkuletniego Jasia – dowodem na to, że można żyć dobrze. Pomimo wszystko. Muzykę do dokumentu Anety Kopacz skomponował Jan A.P. Kaczmarek.
Przedpremierowy w Polsce „I Used to be Darker” był opowieścią o dojrzewaniu, samotności, rozstaniach, którym ulegają i dorośli, i ci, którzy wkraczają dopiero w dorosłe życie. Główni bohaterowie, małżeństwo w kryzysie, tuż przed rozwodem – nie potrafi się porozumieć ani rozwiązać własnego konfliktu. Muzyka, która dawniej ich łączyła, również zaczyna dzielić. Na to wszystko nakładają się problemy dojrzewającej córki i siostrzenicy głównej postaci (w tej roli wokalistka i kompozytorka, Kim Taylor, której ballada „Days Like This” w finałowej scenie staje się obietnicą nadziei), która bez wiedzy swoich rodziców przyjeżdża do rozbitego już domu w Baltimore. Wymowę filmu pełnego mnóstwa samotnych ludzi, którzy muszą rozpocząć życie od początku, zupełnie nie wiedząc jak, złagodziła nastrojowa akustyczna muzyka w wykonaniu wspomnianej Taylor i jej filmowego męża Billa – Neda Oldhama, zawodowego pedagoga, kompozytora i pisarza (w rzeczywistości tworzą artystyczny duet).
Miłość, która jest, może boleć, ale ta która wcale nie jest obecna powoduje pustkę gorszą od samotności. Tytułowy „koneser”, bohater ostatniego tej nocy w Kinie „Centrum” obrazu przebył długą drogę, aby to zrozumieć. Pełen fobii, lęków, usztywniony Virgil Oldman, właściciel największego domu aukcyjnego, licytator, znawca sztuki, który na milimetr odróżniał falsyfikat od oryginału, to postać, która drażni. Do tego stopnia, że widz nie dostrzega długo jego prawdziwej tęsknoty i powodów szorstkiego zachowania. Powoli poddaje się jednak temu, na co czekał całe swoje długie życie. Jednak na końcu czeka go niespodzianka. Czy dobra i miła – o tym w „Koneserze” Giuseppe Tornatore, do którego muzykę skomponował Ennio Morricone, obrazie pełnym dzieł sztuki, pięknych wnętrz, architektury i smaku (także tego z najlepszych restauracji).
Transatlantyk lewobrzeżny
Dzień później, 10 sierpnia br., wydarzenie odbyło się na placu Wolności. Widzowie oglądali filmy na specjalnym dmuchanym ekranie, tym razem – pod gołym niebem. W programie sobotnim znalazły się 3 filmowe propozycje: „Na własne ryzyko” – film przewrotny, który dopiero w finałowej scenie ujawnia swój gatunek: SF. Przez cały czas jego trwania reżyser – Colin Trevorrow prowadzi przewrotną grę z widzem, który chce czy nie musi podlegać zmiennym osądom. Nie wiadomo, czy to 'fake', urojenia psychiczne głównego bohatera, prawda, fałsz. Kto z kim przestaje naprawdę, kto komu ufa, a kto nie. Karkołomne wyczyny mężczyzny, samotnika, który ma obsesję bycia podglądanym i śledzonym, nie budują go z pewnością. Przyczynia się do tego także przedziwny defekt urody, który znów zwodzi na manowce. Obraz na pograniczu komedii i groteski pod swoją maską zadaje pytania o sprawy fundamentalne dla człowieka. Bardzo długo, jako jedyny z obrazów, był grany na ciszy, muzyką był jedynie wiatr wiejący od oceanu, szum fal, szelest trawy. Kompozycje muzyczne zostają do niego włączone w momencie kluczowym, kiedy para głównych bohaterów zaczyna się do siebie zbliżać.
Obraz z gwiazdorską obsadą, „Stoker”, to thriller utrzymany w klimacie wiktoriańskim (architektura, strój bohaterów, specyficzna obyczajowość, dwuznaczna moralność). Zagrała w nim między innymi Nicole Kidman. Aura posiadłości po śmierci właściciela, męża, ojca – zaczyna odnajdować swoje miejsce. Szczególnie w kontekście innej postaci: po pogrzebie Richarda Stokera, w jego domu zamieszkuje jego młodszy brat, który wraca z dalekich wojaży. Zachowania oscylujące wokół pożądania, obsesji, może nawet perwersji – odkrywają w końcu rodzinne tajemnice i brudy, oraz prawdziwe powołanie wkraczającej w życie 19-letniej dziewczyny. Konwencja thrillera pozwoliła reżyserowi Chan-wook Parkerowi na o wiele więcej. Prosta fabuła, opowiedziana w sposób tradycyjny, nie mogłaby oddać do czego zdolna jest mroczna część naszej duszy. W ten sposób ukazał również zmienność, drapieżność i nieobliczalność, jakiej doświadczają w jej głębi młodzi ludzie wkraczający w dorosłość, ulegający mocno wpływom. „Tak jak kwiaty nie wybierają swojego koloru, tak i my nie odpowiadamy za to, kim się staniemy. Tylko kiedy to zrozumiemy, staniemy się naprawdę wolni” – mówi w pewnym momencie małoletnia bohaterka, India Stoker, kwitując sens obrazu Parkera.
Ostatnim pokazem był dokument duńsko-szwedzki, zaprezentowany dotąd jedynie na filmowych festiwalach. W regularnej dystrybucji jeszcze go nie ma, tak więc konińscy widzowie „Wyprawę na koniec świata” Daniela Dencika mieli okazję oglądać premierowo. Film również przepełniony muzyką – od kompozycji Metallica do Mozarta, opowiada o podróży na Grenlandię, a konkretniej jej północno-wschodni masyw, który gwałtownie topnieje. Na trzymasztowym szkunerze żyją, pracują i prowadzą rozmowy: geograf, geochemik, fotografowie, mikrobiolog, zoolog. W trakcie swych zawodowych badań i działań, uświadamiają sobie niszczycielską siłę człowieka. Konfrontując się z podstawowymi problemami życia, muszą też odpowiedzieć sobie, na kilka egzystencjalnych pytań.
Niestety, niewiele osób obejrzało ten film, a szkoda. Być może była to niepowtarzalna możliwość. Niestety noc była bardzo chłodna i mimo ciepłego odzienia, widzowie wytrzymali do końca tej projekcji. Łatwiej było znieść tę iście grenlandzką aurę tym, którzy od 23:30 poszli na Silent Disco. Zabawa taneczna z dj’s odbywała się na parkingu za Urzędem Miejskim w Koninie. Wzięło w niej udział około 150 osób, które tańczyły w słuchawkach, muzyka, tak mocno obecna w tym wydarzeniu, nie zakłócała spokoju ani mieszkańcom Starówki, ani też korzystającym z projekcji przed budynkiem magistratu. Tę akcję, włączoną przez organizatorów do projektu, wsparł Jakub Piasecki z Klubu „Musztarda”.
Repliki Transatlantyk Festival odbywały się w Koninie po raz pierwszy. Było obiecująco, z nadzieją na więcej, na bardziej intensywny program, na liczniejsze atrakcje. W jego organizację włączyły się miejski samorząd, Koniński Dom Kultury i Centrum Kultury DK „Oskard”. Czekamy na więcej. Warto byłoby też w roku następnym inaczej dobrać miejsce pokazów plenerowych na Starówce. Z powodu, o którym mawia ostatnio prof. Władysław Bartoszewski, że mianowicie: „Ludzkość dzieli się na bydło i niebydło”. Projekcje ‘w przejściu’, w miejscu przechodnim, jakim jest plac Wolności, pozwalają ujawnić się pierwszej grupie, z dużą szkodą w odbiorze dla drugiej. Ot, taka drobna sugestia na przyszłe długie lata.
foto: Mirosław Jurgielewicz
Koncert ,,Z miło..
Przegląd DEBIUTY ..
Przegląd Polskich..
Na początku grudn..
Mikołajkowy weeke..