Wizualność kina zawsze budziła jego wątpliwości. Czy to paradoks, że reżyser filmowy kwestionuje jego status quo? Ale nie w wypadku Krzysztofa Zanussiego, dla którego warstwa literacka, język mówiony, dylematy moralne są równie istotne, co znakomite kadry wykreowane przez najlepszych polskich operatorów. 

Spotkanie z reżyserem „Barw ochronnych” odbyło się 23 kwietnia br. w Konińskim Domu Kultury. Wzięła w nim udział młodzież szkół ponadgimnazjalnych, która przybyła na zaproszenie organizatorów III Szkolnego Kongresu Kultury przygotowanego przez Zespół Szkół Górniczo-Energetycznych. Tematem trzeciego spotkania był „Człowiek w teatrze mediów”, szczególnie nowych.

Rozpaczliwie ku przeznaczeniu

Krzysztof Zanussi porzucił fizykę dla filmu. – Rozpaczliwie szukałem drogi. Zastanawiałem się, co z tym życiem zrobić. Myślałem do czego się nadaję. Nie chciałem studiować nauk humanistycznych, rzeczywistość lat 50., nawet postalinowska, była zakłamana. Rodzice mówili mi: „Powiedz, co mówili na lekcjach polskiego i historii nauczyciele, a my powiemy ci jak jest naprawdę. Pochodzę z rodziny architektów, ten zawód uprawiali moi dziadowie i ojciec. Moje rysunki nie podobały się tacie. Pomyślałem więc, jeśli nie architektura, jeśli nie humanistyka, to może fizyka? W niej wszystko jest jasne, nie pozostawia wątpliwości. To uczciwa nauka, ale na fizyce nie byłem szczęśliwy. W tym czasie realizowałem już amatorskie filmy, za które zdobywałem nagrody. Postanowiłem złożyć egzamin do szkoły filmowej. 100 osób na miejsce nie zraziło mnie, tym nigdy nie należy się sugerować. Do szkoły zostałem przyjęty, byłem wychwalany przez profesorów. Dopóki nie pojechałem do Francji i nie zetknąłem się z „nową falą”. Na Zachodzie trendy były już inne, próbowałem je forować w szkole. Profesorowie tego nie zrozumieli, na III roku zostałem relegowany. Tym również nie należy się zrażać. Osądy w sztuce zawsze są niepewne – tłumaczył młodzieży reżyser.

Kongres organizowany w Zespole Szkół Górniczo-Energetycznych uwieńczyło spotkanie w sali widowiskowej KDK moderowane przez Katarzynę Kubacką i Andrzeja Mosia, oraz pokaz filmu Zanussiego „Barwy ochronne”. – Był to mój trzeci albo czwarty film pełnometrażowy. Scenariusz do niego napisałem w samolocie, wracałem właśnie z Australii. Jego odbiór zaskoczył mnie bardzo, zresztą zaskakuje do dziś. Stał się blowbusterem. Od rana ustawiały się przed kinami kolejki, ludzie chcieli go oglądać. Tematem „Barw” stała się pogardzana humanistyka, która zresztą dominuje w moich filmach. Interesuje mnie dylemat, który znakomicie ujął w słowa prof. Bartoszewski: „Czy opłaca się być uczciwym? Nie. A warto? Warto.” Właściwie w każdym czasie ulegamy naciskom, a wtedy zmuszeni jesteśmy wybierać. Współczesny korporacjonizm sprawia, że coraz częściej stajemy przed kwestiami etycznymi. Łatwo utracić wolność i tożsamość na rzecz pieniądza. Można być zamożnym, ubogim moralnie człowiekiem. Pytanie, jak manewrować w tym życiu, by być mądrym i się nie zeszmacić. Te pytania ciągle nam towarzyszą, nie mam więc wątpliwości, że „Barwy ochronne” pod tym względem nie utraciły aktualności ani zrozumienia u współczesnej publiczności.

„Barwy ochronne”

Zdjęcia do „Barw ochronnych” Krzysztofa Zanussiego zrealizował Edward Kłosiński. Reżyser nakręcił ten film nowocześnie: zdjęcia były w dużej mierze improwizowane, kamera prowadzona z ręki – zastosował w tym obrazie wszystkie zabiegi formalne, za które wcześniej profesorowie wyrzucili go ze szkoły filmowej w Łodzi. Film zdobył „Złote Lwy” na Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni (1977, najlepszy scenariusz, pierwszoplanowa rola męska, najlepszy film). Mimo wątpliwości Zanussiego dotyczącej różnic kulturowych „Barwy” świetnie przyjęła też amerykańska publiczność. – Sądziłem, że ta produkcja będzie dla nich egzotyczna. Okazało się, że u nich dzieje się podobnie. Lizusostwo, układy, korupcja, pisanie idiotycznych prac, by przypodobać się promotorowi u nich również występują na porządku dziennym. U nich także ludzie dla kariery są gotowi na poniżenie. Zdziwienie wzbudziła jedynie scena, kiedy rektor wywozi ze studenckiej, obozowej stołówki kilka skrzynek wiktuałów. Amerykanie nie rozumieli, że osoba na tak wysokim stanowisku nie może sobie po prostu tego kupić. Niewyobrażalna dla nich była nasza rzeczywistość, w której brakowało dosłownie wszystkiego – tłumaczył Krzysztof Zanussi, który podróżując po świecie ma wiele okazji, by przekonać się, jak działa postrzeganie kulturowe.

Wracając do odbioru jego filmu w Polsce lat 70., historia zakończyła się wielką awanturą i tylko łut szczęścia pozwolił „Barwom szczęścia” wejść na ekrany. – Stanowiskami przypłacili to ówczesny wicepremier i minister Kultury. Zorganizowano specjalną kolaudację z udziałem rektorów polskich szkół wyższych. Oczekiwanym skutkiem miała być ich niezgoda na takie opisanie tego środowiska. Miał to być ostateczny argument przeciwko „Barwom”, jednak stało się inaczej. Rektorzy potwierdzili, że są takie uczelnie w naszym kraju, na których dzieją się podobne rzeczy. Ta atmosfera nie zaszkodziła filmowi, wręcz przeciwnie. Cenzura też nie zakwestionowała niczego istotnego. Była tam tylko scena z Haliną Mikołajską, aktorką, która recytowała nie bardzo wtedy znaną Szymborską i wiersz Baczyńskiego, która współpracowała z Komitetem Obrony Robotników. Cenzura nakazała wyciąć zbliżenia.

„Moje kino jest rodzajem ludzkiej mowy”

Bardzo istotną rolę w twórczości Zanussiego stanowi polszczyzna i warstwa literacko-filozoficzna. Dlatego też w swoich filmach bardzo często obsadzał Maję Komorowską i Zbigniewa Zapasiewicza. Oboje byli jego aktorami. – Zapasiewicz był dla mnie archetypem inteligenta. Po mistrzowsku posługiwał się językiem, był wzorcem dobrej polszczyzny, wliczając w to również wymowę. Rolę docenta Szelestowskiego w „Barwach” napisałem zresztą specjalnie dla niego. Film zajmuje się kwestią buntu. Osadzenie tego problemu w środowisku intelektualnym, zaostrzyło go i uwypukliło. Uważam, że nie da się stworzyć dzieła sztuki z obojętnością. Zawsze walczę o coś, zawsze jestem „za” lub „przeciw” czemuś.

Krzysztof Zanussi zawsze robi też zdjęcie publiczności,  z którą rozmawia. Tak było również w Konińskim Domu Kultury. –  Podczas moich podróży spotykam mnóstwo cudownych biografii, ciekawych żywotów. Są to ludzie kompletnie nikomu nieznani, którzy ze swojego pomysłu na życie czerpią siłę i radość życia. Takie notatki, za pomocą kamery, aparatu, pozwalają mi ich zapamiętać. To na wypadek, gdyby ktoś z Państwa zdobył kiedyś nagrodę Nobla. Będę mógł wtedy powiedzieć: „Proszę, ten człowiek uczestniczył w projekcji mojego filmu!”.

POST SCRIPTUM

W sali widowiskowej KDK uczniów konińskich szkół – I, II, III Liceum, Technikum Budowlanego i Centrum Kształcenia Ustawicznego powitał gospodarz III Szkolnego Kongresu Kultury, dyrektor ZSG-E – Janusz Kamiński. Pierwsza część spotkania odbyła się w siedzibie tej szkoły. Uczniowie przygotowali prezentację multimedialną „Nowe Media – Wieża Babel, świat zastępczy, hipermarket, azyl wolności czy Wielki Brat?”. Z wykładem wystąpił socjolog kultury, Marcin Olejniczak („Nowe media i młodzież). Zakończyła go dyskusja zatytułowana „Nowe media – wolność czy dowolność”. Kongres pod hasłem „Człowiek w teatrze mediów” odbył się 23 kwietnia br. we współpracy Zespołu Szkół Górniczo-Energetycznych im. Stanisława Staszica z Krajowym Stowarzyszeniem Pomocy Szkole i Konińskim Domem Kultury. Koordynatorkami dorocznego projektu w tej placówce były dwie polonistki – Barbara Bober i Wioletta Poturała.
 


Fot. Marcin Oliński (KDK)


Fot. Karol Niemczynowicz, Oktawian Malina (ZSG-E)
 
 
 

REKLAMA:

Zapowiedzi

Partnerzy KDK